Trudno jest pisać o poetach, a trudności potęgują się i mnożą, kiedy przychodzi powiedzieć coś o takim poecie jak Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, poecie świadomie egzystującym na marginesie życia literackiego, poecie tworzącym poezję niezwykłą i zupełnie niepodobną swym brzmieniem i tonem do czegokolwiek innego, nawet nie można sobie ułatwić zadania przez użycie najłatwiejszej metody opisu, jaką jest porównanie z kimś innym, znanym i cenionym w tej dziedzinie.
Nie siląc się wiec na krótki popis erudycji i błyskotliwości interpretacyjnej, pozwolimy aby przemowiły same słowa, bo to o nie przecież chodzi. Niech więc przemówi sama poezja, zacytujmy jakiś stary wiersz poety, a może te kilka linijek powie nam coś o nim samym jak i o spojrzeniu jego oczu, które to nakreśliło te słowa, nie więcej i może nawet nie lepiej niż rozwlekłe studium biograficzne, ale zawsze powie coś, co może dla uważnego czytelnika będzie właśnie tym "czymś". Wiersz ma tytuł "Piosenka o sytuacji bez wyjścia", a jego melodia brzmi tak:
opowiem ci o śmierci w moim niedoskonałym
języku znanym z niedoskonałości
ale zanim opowiem ci o śmierci jak to
już robiłem dla wielu przed tobą
musisz mnie nazwać stosownie i zapamiętać
moje imię po dzień w którym zacznie się
ściemniać nad wszystkim czego się dotknąłeś
i wyzbyłeś raz na zawsze
wtedy opowiem ci o śmierci
wtedy opowiem ci głównie o sobie
nie zaczynaj z nikim przyja?ni
kto nie umie dawać w sytuacji bez wyjścia